Będę chwalić i ganić. Będę popierać i negować. Będę pisać to, co chcę i o tym co chcę. Będę pisać pod wpływem emocji, będę pisać subiektywnie, będę pisać po swojemu!
Obudziłam się dziś na kacu... Po wczorajszym meczu piłkarzy ręcznych dopadł mnie relatywizm moralny. Jestem nazbyt emocjonalna, to fakt. Dla mnie polscy szczypiorniści są jednakże kimś więcej niż tylko dostarczycielami adrenaliny i mam prawo przeżywać po swojemu. Moi koledzy po fachu przegrali z Norwegią. Niespodzianka? Po pokonaniu Francji (31:25) na pewno. Ze Skandynawami zawsze grało się nam trudno, a z Norwegami wręcz bardzo trudno. Podopieczni Christiana Berge nie są może nowicjuszami na arenie międzynarodowej, ale medalu MŚ, ME, czy igrzysk olimpijskich nigdy jeszcze nie zdobyli. I niech tak zostanie.
1 Wenta, czyli zwycięskie 15 sekund, które pięć lat temu zapewniło Biało-Czerwonym półfinał MŚ, pamiętamy wszyscy. Na mundialu w 2009 roku był remis, jednakże to nam wówczas w zupełności wystarczyło. Wczoraj jak Polska długa i szeroka, każdy fan handbala obstawiał wygraną reprezentacji Michaela Bieglera. Własna hala, piętnasto tysięczna publiczność oraz gloria z Les Blues. Wszystko przemawiało za Polakami. W sporcie nie można być jednak niczego pewnym. Młody zespół norweski trafił do kotła czarownic i niestety efektywnie się z niego wydostał. W dodatku nasi szczypiorniści mieli za długą przerwę. A nie ma nic za darmo. Odpoczynek okupiliśmy rozregulowaniem w rytmie meczowym. Cztery dni rozłąki z handbalem to za długo, gdy walczy się o mistrzostwo Europy. Ale najgorsze było to, że Norwegowie zanotowali wczoraj najlepszy występ na polskim Euro. Skandynawom wychodziło wszystko kompleksowo. A rzut z drugiej linii Lie Hansena będzie mi się śnił po nocach. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie wkroczyć na parkiet. Ja już bym poradziła sobie z prawym rozgrywającym Christiana Berge.
Taki obrazek na poniedziałek! Polska!
28:30 to nie pogrom, ale sytuacja w tabeli ogólnej trochę się skomplikowała. Dwa kolejne zwycięstwa gwarantują nam półfinał. Zostawmy więc matematykę, a skupmy się na grze. Biało-Czerwonym nie można było odmówić walki, jednakże nasza defensywa była dziurawa jak szwajcarski ser. Rywale mieli tyle swobody w ataku, że mogliby zatańczyć breakdance. Co więcej w obronie stali twardo jak drwale z lasu Sherwood. I to wczoraj wystarczyło na Polaków.
Karol Bielecki obchodził w sobotę 34 urodziny, ale prezentu nie dostał. Niemniej jednak to właśnie Cola (10 bramek na 14 prób) trzymał atak w polskim zespole. Swoje jak zwykle dołożył Michał Jurecki (9/14). Z zimowego snu wybudził się wreszcie Michał Szyba, który trzy razy zdobywał przecudnej urody bramki. To jednak nie wystarczyło. W meczu z Norwegami jak na dłoni było widać wszystkie nasze mankamenty. Najbardziej zawiódł Bartosz Konitz. Konitz to nie Jurkiewicz, ale tak grać nie można na ME i to w dodatku u siebie. Dwie starty. Tyle "Oranje" wczoraj wypracował. Jednym słowem wstyd.
Skandynawowie wyłączyli z ataku Kamila Syprzaka, ale niemiecki szkoleniowiec nie zaryzykował. Biegler nie wysłał w bój Macieja Gębali i to był błąd. Zabrakło odwagi oraz rozwagi. Gra na dwóch obrotowych mogła okazać się kluczem do sukcesu. Gębala jest zagadką dla każdego z rywali i jak się okazało dla Bieglera również. W takim razie po co Polakom trzech obrotowych na turnieju?
Lecz nie tylko polski szkoleniowiec się mylił. Jedna pomyłka rodzi następną i tak koło się zamyka. Paradoksalnie Biało Czerwoni weszli w spotkanie bardzo dobrze. Jednakże po trzypunktowej przewadze nie było śladu już w końcówce pierwszej połowy. Felerne wykonanie dwóch rzutów karnych (Bielecki i Jurecki) oraz zmarnowany strzał rozpaczy przez Dzidziusia odebrał mi jakąkolwiek nadzieję. Mizerykordią okazały się jednak decyzje sędziowskie, które faworyzowały Norwegów. Interpretacja arbitra stanowi swoistą incepcję tradycyjnie niekorzystną dla Polski. Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek doczekam się meczu, w którym sędzia będzie stronniczy z korzyścią dla Biało-Czerwonych, to zrobię o tym przychylny reportaż. Najpierw jurorzy z Hiszpanii wskazali na jedenastkę dla naszych rywali. Ponadto nie zatrzymywano czasu, by Polacy definitywnie stracili wiarę w remis. I niestety stracili.
Maciej Gębala
Summa summarum trzeba przyznać, że Norwegowie mają klasę. Podopieczni Christiana Berge pomimo tego, że w swej ojczyźnie nadal pozostają w cieniu kobiecej reprezentacji (Norweżki to nitro piłki ręcznej od lat), to sukcesywnie walczą o historyczny sukces.I choć nagrody fair play nie asygnowała bym dla Skandynawów (zmyślne chowanie piłki). To bądź, co bądź wczoraj na parkiecie było ciężko, ale przyjaźnie. I bez wątpienia dlatego przegraliśmy różnicą dwóch bramek.
Rozpamiętując sobotni mecz Polska-Norwegia, nie mogę powstrzymać się, by nie wspomnieć o pojedynku Artura Szpilki z Deontayem Wilderem. Szpila nie wywalczył wymarzonego mistrzostwa świata wagi ciężkiej WBC. Wstydu nie było, choć przegrał przez nokaut. Szczypiorniści ulegli Norwegom, chociaż momentami walczyli heroicznie (Dzidzia wylądował nawet za bandą). 26-letni bokser spodziewał się prawego sierpowego, ale nie zdołał się ustrzec. Amerykanin w kontrze dosłownie zwalił Polaka z nóg. Zasięg Wildera jest tak szeroki jak wielowarstwowa frakcja Skandynawów, która bombardowała nas z każdej możliwej strony. Fakt, skrzydła Bronze Bombera sięgają ponad 2 metry (213 cm), ale i Norwegowie nie byli gorsi. Wilder docenił jednak postawę Artura, a ja nadal podziwiam naszych gladiatorów i dzisiaj jestem znowu dobrej myśli.
Sport zdominował w Polsce początek roku. Pierwsi w bój poszli siatkarze (5-10.01). Turniej kwalifikacyjny do Igrzysk Olimpijskich był mocniej obsadzony niż same ME 2015. Mistrzowie Świata, (a raczej przyjaciele Mistrzów Świata) jednakże z góry wiedzieli na co się piszą. Tak, nie ma się co oszukiwać. Aktualna kadra Stefana Antigi mocno różni się od składu, który na mundialu w ojczyźnie sięgnął po złoto. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może to i dobrze, że międzynarodowy championat nie gwarantuje bezpośredniej kwalifikacji olimpijskiej?
Przepisy FIVB nie pozwoliły pójść polskiej piłce siatkowej na łatwiznę. No i dobrze, bo nic tak nie scali nowo układającej się drużyny, jak wygrany cudem mecz ostatniej szansy. Zwycięstwo nad Niemcami w Berlinie jest dla nas bezcenne. Automatyczny awans na igrzyska był nagrodą przeznaczoną tylko i wyłącznie dla zwycięzcy imprezy. Drugie oraz trzecie miejsce premiowało natomiast do udziału w wyścigu po bilet do Brazylii. I Polacy w ostatniej chwili wyrwali Niemcom z rąk przepustkę do Tokio. Na przełomie maja i czerwca podopieczni Antigii z pewnością dopełnią formalności. Konkurs w Japonii wyłoni czterech (na 8 zespołów 4 wywalczą awans) lucky loserów, którzy pojadą do Rio.
Polscy Siatkarze wygrali przepustkę do Rio!
Berlin zdobyli Rosjanie
Nie spodziewałam się, że Rosjanie wygrają zawody w Berlinie. Sbornaja miała jednakże szczęście i z premedytacją seryjnego kilera wykorzystała prezent od losu. Mistrzowie olimpijscy specjalnie nie nadwyrężyli się w fazie grupowej, ale z meczu na mecz prezentowali zwyżkę formy. Co więcej w półfinale trafili na wymęczonych po tie-breaku z Biało-Czerwonymi, Niemców; a następnie w finale zagrali z wycieńczonymi Francuzami. Dzień wcześniej Trójkolorowi do spółki z Polakami zaprezentowali całemu światu volleyball na najwyższym poziomie i drogo za to zapłacili. Podopieczni Władimira Alekno pokonali mistrzów Europy 3:1, tym samym są już pewni udziału w igrzyskach.
Spiridonow to nie Królewna Śnieżka. Jak się zatruje polskim jabłkiem, to się już nie obudzi.
Berliński finał był nerwowy, ale to w spotkaniu o trzecie miejsce emocje sięgnęły zenitu. Aż strach pomyśleć, co by się działo na parkiecie w Max-Schmeling- Halle, gdyby na przeciwko siebie stanęli Polacy i Rosjanie. Spiridonow "z orzełkiem na piersi" prowokował już w kuluarach. Siatkówka nie przekształciła się jednakże w MMA, bo Biało-Czerwoni po raz drugi trafili na gospodarzy. I w sumie grzechem byłoby narzekać...
Można z Nami wygrać, ale nie można Nas pokonać!
W końcówce czwartego seta czubkiem języka czułam smak goryczy porażki... Wiarę stracił również Piotr Dembowski, który zaczął wygłaszać mowę pogrzebową polskiej siatkówki. Stypa się jednak nie odbyła. Powiedzieć, że wróciliśmy z dalekiej podróży, to nie powiedzieć nic. Jeszcze polska siatkówka, nie zginęła! W przedostatnim secie traciliśmy do brązowych medalistów MŚ cztery punkty, a jeden polski błąd dawał Niemcom upragnione zwycięstwo. I co zrobił Stefan Antiga?! Doskonałą zmianę. Na zagrywkę wszedł Marcin Możdzonek. I co?! Stary, dobry kapitan (za kadencji Andrea Anastasi) wytrzymał presję i zdobywa punkt bezpośrednio z zagrywki. Następna akcja i Możdżonek znowu punktuje, tym razem blokiem. Polacy doprowadzili do remisu 2:2, broniąc się niczym żołnierze z Westerplatte.
Marcin Możdżonek zmiażdżył Niemców
Zima była piękna tego roku, tie-break okazał się dla nas horrorem z happy endem.Vital Heynen robił co mógł, by wymusić presję na sędziach. No i trzeba przyznać, że aktorstwo opłaciło się Belgowi, bo 3 punkty nam ukradł. Ale to nie była żadna nowość. Cztery challenge w secie dla Niemców stały się normą na berlińskim turnieju. Antiga też sprawdzał tylko, że arbiter analizował zupełnie nieadekwatny moment akcji. Polacy na szczęście nie oglądali się na sędziów i toczyli bój mimo ewidentnych błędów po stronie rywali (m.in. podwójne odbicie). Mówiąc najkrócej: w piątej partii Polacy odżyli. Cały zespół zagrał fenomenalnie. Michał Kubiak niczym "Mały Rycerz" z umownego hymnu polskiej siatkówki, pokazał kolegom jak zwyciężać mamy. No i wreszcie Mateusz Mika przypomniał sobie o formie jaką prezentował przed rokiem na rodzimym mundialu. Przyjmujący Trefla Gdańsk skończył dwie ostatnie piłki, które przedłużyły nam drogę do Rio.
Niemcy boleśnie przekonali się, o tym że można z nami wygrać (zwycięstwo w fazie grupowej 3:2), ale nie można nas pokonać. A co by powiedział siatkarski świat, gdyby Polacy nie pojechali do Tokio? Byłaby to bezdyskusyjnie jedna z największych sensacji XXI wieku.To, że polski volleyball straciłby uznanie na arenie międzynarodowej, to jedno. Nikt by nie pamiętał, że podopieczni Antigi zostali wyrwani prosto z sezonu ligowego. Nie byłoby usprawiedliwiania się nadmierną eksploatacją podstawowej szóstki. Francuski szkoleniowiec straciłby posadę, a polska siatkówka rok olimpijski.
A Polska w końcu siatkówką stoi.W Plus Lidze chcą grać najlepsi siatkarze na świecie. Rok rocznie nasze rodzime kluby grają w finale LM. Możemy więc wybierać i przebierać. Tym samym, 14 klasowych zawodników w kadrze, to stanowczo za mało, by na każdej wielkiej imprezie móc utrzymać się na topie. Polską reprezentację stać jest przecież na 28 osobowy skład. Potrzebujemy wartościowych zmienników. Daleko szukać nie trzeba. Złota młodzieżówka stoi bowiem otworem przed Stefanem Antigą oraz Philippe Blainem.
Teraz nasi siatkarze mogą z czystym sercem dopingować piłkarzy ręcznych. Nai szczypiorniści wreszcie doczekali się międzynarodowego turnieju na ojczystej ziemi. Nadzieje są ogromne i uzasadnione. Bo jak nie teraz, to kiedy? Podobno historia lubi się powtarzać... Tym gladiatorom, tym Jureckim, tym Szmalom, tym Bieleckim, tym Lijewskim należy się medal ME z najszlachetniejszego kruszcu. Na początek nowa, silna Serbia; dziś nieobliczalna Macedonia; we wtorek niepokonana Francja. A dalej? Dalej musimy wygrywać z każdym, by zdobyć, to co chcemy. Każdy kolejny rywal, to dla nas mistrz świata, którego musimy pokonać za wszelką cenę. A, że bardzo chcemy, to mogę dać sobie rękę uciąć!
Dwa lata temu (62. edycja Turnieju Czterech Skoczni) Kamil Stoch też nie wygrał. Na miesiąc przed Igrzyskami Olimpijskimi w Soczi pałeczkę na skoczni przejęli Austriacy. Prestiżowe zawody zdominował wówczas as w talii Alexandra Pointnera, Thomas Diethart. Dziennikarze wywołali więc panikę i o mały włos nie zwolniono Łukasza Kruczka. Posadę selekcjonerowi uratowali Stoch i spółka. Polacy nie chcieli skakać bez swojego trenera (czytaj: dobrego kolegi). I jak się okazało, mieli rację. W Rosji Kamil został podwójnym mistrzem olimpijskim, a w konsekwencji Kruczek dwukrotnie wygrał plebiscyt na najlepszego trenera roku (2013 oraz 2014). Na boczny plan zeszło nawet to, że od piętnastu lat żaden z orłów z nad Wisły nie stanął na podium TCS, bo przecież cieszyliśmy się jeszcze z kryształowej kuli (sezon 2013/2014), mistrzostwa świata ( 2013 Val di Fiemme/duża skocznia) oraz dwóch brązowych (historycznych) medali w starcie drużynowym na międzynarodowej imprezie (MŚ 2013 i MŚ 2015/duża skocznia). Ale przypominam, że szerokie grono moich kolegów po fachu wróżyło koniec polskich skoków narciarskich, po zakończeniu kariery przez Adama Małysza. I była to "gówno prawda". Teraz znowu ruszyła nagonka na selekcjonera Biało- Czerwonych. Fakt od początku sezonu nasi skoczkowie zawodzą, lecz prasowa inwigilacja jest im najmniej potrzebna.
Polska drużna w Skokach Narciarskich
PUŁAPKA FIS-u
W Engelbergu polscy reprezentanci zanotowali najgorszy występ w PŚ od listopada 2014 roku (9 pkt. w klasyfikacji generalnej), jednakże tydzień wcześniej w Niżnym Tagile Kamil Stoch był szósty. Miało być coraz lepiej, a jest coraz gorzej.W żywot skoczka narciarskiego wpisana jest przecież wieczna rotacja. Formę można bardzo łatwo zgubić. Na własnej skórze przekonał się o tym Sven Hannawald, który jako pierwszy skoczek w historii wygrał wszystkie cztery konkursy TCS. Wyczynu Niemca z 2002 roku do tej pory nikt nie powtórzył, ale i sam Hannawalda więcej nie odskoczył rywalom. Jego największy sukces okazał się gwoździem do trumny.
W Zakopanem Svena zdetronizował, nie kto inny jak Adam Małysz. Co więcej, Orzeł z Wisły dokonał niemożliwego. Ani Matti Nykanen ani Simon Ammann nie odebrał trzy razy z rzędu Kryształowej Kuli. Nie wystarczy zatem dobrze przepracować okresu przygotowawczego. Równie ważne jest, to co się dzieje w głowie sportowca. Do tego dochodzą loteryjne warunki atmosferyczne, decyzje sędziowskie (np. zmiana wysokości belki startowej) oraz "kombinezonowe oszustwa".
Wspominany wcześniej Ammann przedłuża swoją karierę tylko z jednego powodu. Szwajcar marzy o wygraniu TCS. Czterokrotny mistrz olimpijski będzie musiał jednak odłożyć swe zamiary co najmniej na następny sezon. W tym roku "Simi" nie ma już szans na zwycięstwo (po 2 konkursach zajmuje 11 miejsce). Turniej Czterech Skoczni rządzi się swoimi prawami. Nawet Harry Potter skoków narciarskich nie może mieć wszystkiego.
ZŁEJ BALETNICY PRZESZKADZA I RĄBEK U SPÓDNICY...
Ze strojem skoczków najwięcej kombinują Niemcy, Austriacy i Norwegowie. Dyskwalifikacje przydarzyły się również Polakom (zimą w PŚ/latem Pucharze Kontynentalnym). Technika nieubłaganie idzie do przodu, a my pozostaliśmy sto lat w tyle za Murzynami. Szacuje się, że dzięki nowoczesnemu sprzętowi rywale skaczą dalej od Polaków o 5-10 m. Jak na razie przegrywamy swoisty wyścig zbrojeń. Milimetry robią różnicę, ale nowe kombinezony polskich skoczków wcale nie przyniosły odmiany w Oberstdorfie. Firma Stefana Huli na pewno musi poprawić strój Macieja Kota. W Ga-Pa Kot skakał w starym kombinezonie, bo nowy okazał się za duży (za luźny w okolicy kolan). Z drugiej strony Peter Prevc nie zwyciężyłby dzisiaj, gdyby nie naciągnął kombinezonu przed kontrolą pomiarową. Nawet nagrano to, w jaki sposób Słoweniec oszukuje. Co na to FIS? Udaje, że nie widzi. Na gorącym uczynku przyłapano Prevca, lecz przepisy łamią prawie wszyscy.
ROZUM ALBO TALIZMAN
Pogoda nam nie sprzyja. Warunki atmosferyczne w polskich górach pośrednio przyczyniły się do tego, że podopiecznym Łukasza Kruczka brakuje wyczucia na rozbiegu. Polacy przed startem PŚ ani razu nie skakali na ośnieżonej skoczni. Siła w nogach jest, ale mankament stanowi szybkość najazdowa na progu. Efekt? Spóźnione odbicie. Po wyśmienitej dyspozycji Dawida Kubackiego w letnim Grand Prix nie ma nawet śladu. A Kamil Stoch pierwszy raz od pięciu lat nie jest faworytem Turnieju Czterech Skoczni.
Wszystko wskazuje na to, że najważniejsze zawody w roku wygra Peter Prevc lub Severin Freund. Tym samym ośmioletnia idylla austriackich skoków narciarskich przejdzie do historii.
Bez wątpienia Wielka Krokiew jest dla Stocha i spółki talizmanem. Czasami trzeba jednakże zdecydować się na wyjście awaryjne. Za tym idą oczywiście pieniądze i to nie małe. Lecz albo rybki albo akwarium. Albo zgrupowanie za granicą albo sztucznie ośnieżona skocznia w Zakopanem. PZN dysponuje jednakże wystarczającym budżetem, by móc zapewnić polskim skoczkom komfortowe warunki do treningu.
PSYCHOLOG WRACA JAK BUMERANG
Jak bumerang powraca także wakat dla psychologa polskiej kadry. Ze specjalistycznych usług lekarskich Kamil Stoch zrezygnował po zdobyciu złotego medalu na MŚ 2013 we Włoszech. Od tej pory nikt mentalnie nie wspiera naszych zawodników. A nasza kadra składa się przecież z młodzieży. Klemens Murańka ma 21 lat, Maciej Kot ma 24 lata, Dawid Kubacki ma 25 lat. Może to i nie są dzieci, ale Polakom ewidentnie brakuje doświadczenia. Jeżeli skoczek narciarski chce wygrywać, to musi umieć się skoncentrować. Nie sztuką jest pokonać stres na rozbiegu (choć ja nie wzięłabym udziału w konkursie lotów narciarskich w Planicy). Wirtuozeria polega na efektywnym wykorzystaniu napięcia.Tym samym uważam, że Łukasz Kruczek powinien sam zadecydować za swoich podopiecznych i zatrudnić psychologa. Medycyna sportowa jest bowiem elementarnym składnikiem nowoczesnego systemu szkoleniowego.
Kamil Stoch przeżywa kryzys formy, ale na pewno nie skacze za karę.W Garmisch Partenkirchen mistrz Polski był dopiero 19 (10 po I serii), ale ja dostrzegłam progres. I wcale nie chodzi mi o to, że w Oberstdorfie było jeszcze gorzej (23.pozycja). Nie biorę również pod uwagę wczorajszego skoku z serii próbnej(130 m). Dla mnie najważniejsze było to, że na twarzy naszego skoczka wreszcie pojawił się niewymuszony uśmiech.
W tym roku PŚ dwukrotnie zawita do Polski! Pierwsze zawody odbędą się 23 i 24 stycznia (Zakopane). Drugi konkurs zostanie zorganizowany w Wiśle (4.03/5.03).
Dajmy wolną rękę trenerowi, dajmy spokój całej drużynie. My (dziennikarze i kibice) możemy jedynie czekać. A jeśli się nie doczekamy? To trzeba się będzie, z tym pogodzić i tyle.
TAKA JEST WOLA NIEBA. Z NIĄ SIĘ ZAWSZE ZGADZAĆ TRZEBA
W profesjonalnym sporcie tak już jest. Raz na wozie raz pod wozem. Austriacy są potęgą narciarstwa klasycznego. Odkąd pamiętam, to austriackimi skokami dowodził Aleksander Pointner. Dziesięcioletni staż selekcjonera w reprezentacji narodowej robi wrażenie (30 medali, 4 Kryształowe Kule). Pointner jednakże zrezygnował ze swojej funkcji. Może poczuł się wypalony? Może chodziło o impas w dyspozycji Gregora Schlierenzauera (28. miejsce w tegorocznym TCS) i szkoleniowiec nie mógł sobie tego darować? Wniosek nasuwa się sam: "Schlieri" ma problemy, bo jest po prostu wyeksploatowany. 24-latek to wyjątkowy weteran wśród skoczków. Austriak mierzący 180 cm ma więcej tytułów niż szejk z Bahrajnu. Gregor jest mistrzem (Vancouver 2010) i wicemistrzem (Soczi 2014) olimpijskim oraz multimedalistą MŚ (sześciokrotnie złoto/pięciokrotnie srebro). W sumie Schlierenzauer dwukrotnie wygrywał PŚ i dwa razy triumfował w TCS. Ale aktualnie jest tam, gdzie są Polacy, czyli (powiedzmy to sobie w prost) w czarnej dupie. Jednakże polski trener nie chowa głowy w piasek. Łukasz Kruczek zdaje sobie sprawę, że Kamil Stoch pokutuje za sezon olimpijski oraz ubiegłoroczną kontuzje.Jednak selekcjoner Biało-Czerwonych nie stracił weny i dalej chce pracować ze Stochem i spółką, więc błagam: pozwólmy mu na to. Może i nie wyjdzie. Może powtórzymy los Finów, którzy "wymarli na skoczni" po odejściu Janne Ahonena oraz Mattiego Hautamaeki? Może będziemy drugą Norwegią i ożyjemy dopiero po dekadzie dzięki znachorowi, który okaże się sobowtórem Miki Kojonkoskiego?
Jaka by nie była wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba...