poniedziałek, 25 stycznia 2016

ME EHF2016: Ile części będzie miał Polski horror?

Obudziłam się dziś na kacu... Po wczorajszym meczu piłkarzy ręcznych dopadł mnie relatywizm moralny. Jestem nazbyt emocjonalna, to fakt. Dla mnie polscy szczypiorniści są jednakże kimś więcej niż tylko dostarczycielami adrenaliny i mam prawo przeżywać po swojemu. Moi koledzy po fachu przegrali z Norwegią. Niespodzianka? Po pokonaniu Francji (31:25) na pewno. Ze Skandynawami zawsze grało się nam trudno, a z Norwegami wręcz bardzo trudno. Podopieczni Christiana Berge nie są może nowicjuszami na arenie międzynarodowej, ale medalu MŚ, ME, czy igrzysk olimpijskich nigdy jeszcze nie zdobyli. I niech tak zostanie.

1 Wenta, czyli  zwycięskie 15 sekund, które pięć lat temu zapewniło Biało-Czerwonym półfinał MŚ, pamiętamy wszyscy. Na mundialu w 2009 roku był remis, jednakże to nam wówczas w zupełności wystarczyło. Wczoraj jak Polska długa i szeroka, każdy fan handbala obstawiał wygraną reprezentacji Michaela Bieglera. Własna hala, piętnasto tysięczna publiczność oraz gloria z Les Blues. Wszystko przemawiało za Polakami. W sporcie nie można być jednak niczego pewnym. Młody zespół norweski trafił do kotła czarownic i niestety efektywnie się z niego wydostał. W dodatku nasi szczypiorniści mieli za długą przerwę. A nie ma nic za darmo. Odpoczynek okupiliśmy rozregulowaniem w rytmie meczowym. Cztery dni rozłąki z handbalem to za długo, gdy walczy się o mistrzostwo Europy. Ale najgorsze było to, że Norwegowie zanotowali wczoraj najlepszy występ na polskim Euro. Skandynawom wychodziło wszystko kompleksowo. A rzut z drugiej linii Lie Hansena będzie mi się śnił po nocach. Ledwie się powstrzymałam, żeby nie wkroczyć na parkiet. Ja już bym poradziła sobie z prawym rozgrywającym Christiana Berge.
Taki obrazek na poniedziałek! Polska!

28:30 to nie pogrom, ale sytuacja w tabeli ogólnej trochę się skomplikowała. Dwa kolejne zwycięstwa gwarantują nam półfinał. Zostawmy więc matematykę, a skupmy się na grze. Biało-Czerwonym nie można było odmówić walki, jednakże nasza defensywa była dziurawa jak szwajcarski ser. Rywale mieli tyle swobody w ataku, że mogliby zatańczyć breakdance. Co więcej w obronie stali twardo jak drwale z lasu Sherwood. I to wczoraj wystarczyło na Polaków.

Karol Bielecki obchodził w sobotę 34 urodziny, ale prezentu nie dostał. Niemniej jednak to właśnie Cola (10 bramek  na 14 prób) trzymał atak w polskim zespole. Swoje jak zwykle dołożył Michał Jurecki (9/14). Z zimowego snu wybudził się wreszcie Michał Szyba, który trzy razy zdobywał przecudnej urody bramki. To jednak nie wystarczyło. W meczu z Norwegami jak na dłoni było widać wszystkie nasze mankamenty. Najbardziej zawiódł Bartosz Konitz. Konitz to nie Jurkiewicz, ale tak grać nie można na ME i to w dodatku u siebie. Dwie starty. Tyle "Oranje" wczoraj wypracował. Jednym słowem wstyd.


Skandynawowie wyłączyli z ataku Kamila Syprzaka, ale niemiecki szkoleniowiec nie zaryzykował. Biegler nie wysłał w bój Macieja Gębali i to był błąd. Zabrakło odwagi oraz rozwagi. Gra na dwóch obrotowych mogła okazać się kluczem do sukcesu. Gębala jest zagadką dla każdego z rywali i jak się okazało dla Bieglera również. W takim razie po co Polakom trzech obrotowych na turnieju?

Lecz nie tylko polski szkoleniowiec się mylił. Jedna pomyłka rodzi następną i tak koło się zamyka. Paradoksalnie Biało Czerwoni weszli w spotkanie bardzo dobrze. Jednakże po trzypunktowej przewadze nie było śladu już w końcówce pierwszej połowy. Felerne wykonanie dwóch rzutów karnych (Bielecki i Jurecki) oraz zmarnowany strzał rozpaczy przez Dzidziusia odebrał mi jakąkolwiek nadzieję. Mizerykordią okazały się jednak decyzje sędziowskie, które faworyzowały Norwegów. Interpretacja arbitra stanowi swoistą incepcję tradycyjnie niekorzystną dla Polski. Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek doczekam się meczu, w którym sędzia będzie stronniczy z korzyścią dla Biało-Czerwonych, to zrobię o tym przychylny reportaż. Najpierw jurorzy z Hiszpanii wskazali na jedenastkę dla naszych rywali. Ponadto nie zatrzymywano czasu, by Polacy definitywnie stracili wiarę w remis. I niestety stracili.
Maciej Gębala
Summa summarum trzeba przyznać, że Norwegowie mają klasę. Podopieczni Christiana Berge pomimo tego, że w swej ojczyźnie nadal pozostają w cieniu kobiecej reprezentacji (Norweżki to nitro piłki ręcznej od lat), to sukcesywnie walczą o historyczny sukces.I choć nagrody fair play nie asygnowała bym dla Skandynawów (zmyślne chowanie piłki). To bądź, co bądź wczoraj na parkiecie było ciężko, ale przyjaźnie. I bez wątpienia dlatego przegraliśmy różnicą dwóch bramek.

Rozpamiętując sobotni mecz Polska-Norwegia, nie mogę powstrzymać się, by nie wspomnieć o pojedynku Artura Szpilki z Deontayem Wilderem. Szpila nie wywalczył wymarzonego mistrzostwa świata wagi ciężkiej WBC. Wstydu nie było, choć przegrał przez nokaut. Szczypiorniści ulegli Norwegom, chociaż momentami walczyli heroicznie (Dzidzia wylądował nawet za bandą). 26-letni bokser spodziewał się prawego sierpowego, ale nie zdołał się ustrzec. Amerykanin w kontrze dosłownie zwalił Polaka z nóg. Zasięg Wildera jest tak szeroki jak wielowarstwowa frakcja Skandynawów, która bombardowała nas z każdej możliwej strony. Fakt, skrzydła Bronze Bombera sięgają ponad 2 metry (213 cm), ale i Norwegowie nie byli gorsi. Wilder docenił jednak postawę Artura, a ja nadal podziwiam naszych gladiatorów i dzisiaj jestem znowu dobrej myśli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz